Samotna stała na połaci wyrębu
Pani Słonecznik o sercu dębu.
Zmęczona życiem z dala od niego,
Odarta ze szczęścia kilkuletniego.
Złamana, z liśćmi pamiętającymi zranienia,
Na porwanej łodydze nosiła cierpienia.
Lecz z wolą walki, nadzieją na słońce,
czekała za Nim w dni deszczowe i gorące.
Łodygę skręciła od wypatrywania,
by doznać choć trochę Jego kochania.
Stała uparcie, gdzie harmattan wieje
I poczęła tracić na radość nadzieję.
Wiedzieć nie mogła, bo i jak widzieć miała,
Że prężył się dumnie do innego ciała.
Był nieopodal, w zasięgu jej wzroku,
Cierpliwy Pan Słonecznik –pełen uroku.
Łodygę miał mocną, twardą, choć przygarbioną,
Jednakże już nie ku niej sercem zwróconą.
Szczerzył się cały zabawy radością,
Niewzruszony czystą panny miłością.
Czy by spróbował drugiego ciała,
Gdyby pisarka na spacer się nie wybrała?
Wyrębu pustynię codziennie przemierzała,
lecz słoneczniki pierwszy raz ujrzała.
Pożałowała skręconej łodygi Pani,
zerwała kwiat i poszła ku dali.
Za metrów kilka stanęła zdziwiona,
Dojrzawszy Jego u wyrębu łona.
Zerwała kwiat i poszła ku dali,
By ludzie na nią nie spoglądali.
A w drodze jak w życiu –
zupełnie przez przypadek,
Słonecznik, nie w ukryciu,
oplótł Słonecznikowej zadek.
Wtuliła się mocno w wyczekiwane ramiona,
By zrozumiał, jak bardzo była stęskniona.
I On na Nią czekał, choć tego nie powie,
złożył wierności pocałunek na jej pięknej głowie.
Stoją teraz razem na salonach w wazonie,
Ona ku Niemu, a On zwrócony do Niej.