Patrzę na zdjęcia z tegorocznego urlopu, którego w ogóle nie miałam w planach, a zmaterializował się dzięki splotowi wydarzeń i myślę sobie: gdybym mieszkała tam, dokąd mnie ciągnie, zapewne wakacje byłyby męczące. Tymczasem mogę ponarzekać jedynie na sezon ogórkowy ?
Po prawdzie Wam napiszę… jak czuję. Zawsze Wam tak piszę, ale dzisiaj to będzie z samego dna serca. Wiosenna edycja koronawirusa, bo jesienna zapewne też będzie, wymusiła na mnie trening spokoju i uważności. Podziało się fenomenalnie! Ja, niegdyś pierwsza panikara, perfekcjonistka i multikontrolerka, usiadłam mentalnie na dupie. Wyszłam z siebie i stanęłam obok, a raczej podleciałam w chmury. Popatrzyłam sobie na to moje życie z lotu ptaka i stwierdziłam, że nie jest satysfakcjonujące. Nie jest moje. Ja chcę czegoś innego. Co innego jest mi przeznaczone. Choć to, co mam, nie jest złe. Ba! Nawet jest w miarę dobre, ale to jeszcze nie to.
Znacie ten stan, np. kiedy poszukujecie sukienki na jakąś konkretną okazję? Musi być odpowiedniej długości, fasonu, który będzie eksponował zalety figury, w pasującym do cery kolorze, no i – w przyzwoitej cenie. Znamy? Zapewne. Mam nadzieję, że też szukacie DOKŁADNIE TEJ, a nie bierzecie pierwszej lepszej z wieszaka. Ostatnio stanęłam przed dylematem poszukiwania sukienki, ponieważ mój jedyny brat się żenił. I od pierwszej chwili, kiedy ów dylemat wszedł do mojego życia, wiedziałam, że nie będzie rajdu po sklepach. Za nic w świecie. Nienawidzę kupować ciuchów wtedy, kiedy muszę je kupić, bo zazwyczaj po pierwsze: ostatecznie nie kupuję, po drugie: tracę czas, po trzecie: wkurzam się, że jestem nieforemna i jak w biuście jest ok, to reszta wisi, a jak na biodrach się układa, to kiecka ciasna jakaś. Zatem nie widziałam innej opcji jak krawcowa. Podczas pierwszej wizyty, która trwała 20 minut, zdjęła ze mnie miarę i ustaliłyśmy wszystkie szczegóły. Wiedziałam, że u Małgosi uszyję sukienkę idealną, czyli taką, w której ja będę dobrze wyglądała i się czuła, a niektóra będzie dobrze wyglądała na mnie ? I tak się stało.
Kiedy wracałam do domu z nowym ciuchem, zastanawiałam się: dlaczego tak samo nie robiłam w innych aspektach życia? Dlaczego nie wybierałam tego, co było do mnie idealnie dopasowane? Mężczyzn dziś oszczędzę, bo z felietonu książka by wyszła, ale chociażby to miejsce zamieszkania. Kurczę, gdybym tak mieszkała nad morzem, to byłabym na wakacjach całe 10. miesięcy, bo ostatnich dwóch (w sezonie) wytrzymać pewnie się nie da. Takie mam przemyślenia po tegorocznym, tygodniowym urlopie. Spędzałyśmy go w małej miejscowości, nieopodal Gdańska. Główne drogi są tam dwie: przelotowa wojewódzka i ulica, którą autem można dojechać prawie na samą plażę (każdy inny przypadek dotarcia nad morze wymaga pieszej wędrówki przez las).
Myślę, że sezon urlopowy dla mieszkańców takich małych miejscowości musi być naprawdę męczący – gdzie się nie obejrzysz, to ścisk… spożywczy, market, apteka, bar całoroczny, nawet kościół (choć coraz mniej). Ciasno, głośno, inaczej niż przez resztę roku…męcząco. Dlatego właśnie lubię duże przestrzenie – jak plaża, to dzika; jak knajpa, to niekoniecznie nad samym morzem; jak zakupy – to wcześnie rano ?
Wakacje muszą być męczące również dla mieszkańców dużych miast, do których zjeżdżają amatorzy zwiedzania. Jasne, że po części do tych się zaliczam, ale rzadko odwiedzam te same miejsca. No, chyba że to jest Gdańsk! Ostatnim razem, kiedy szłam Długim Targiem, podziwiałam to, na co przeciętny turysta nie zwraca uwagi – elewacje kamienic, zdobienia w drzwiach, bramach i latarniach oraz kształty okiennic. Domyślam się, że dla zwykłego śmiertelnika to, na czym zawieszałam oko, jest nudne. Ale przypominam, że zbierałam materiał! Powrót na parking koło Teatru Szekspirowskiego urządziłam sobie na skróty – szczególnie urzekła mnie przestrzeń wokół ulicy Ławniczej! Nie, żeby zaraz jakaś piękna, ale… dosłownie za rogiem miasto tętni życiem non stop (starówka), a między kamienicami przy Ławniczej jest tak spokojnie i cicho, że aż w uszach dzwoni! Byłam przyjemnie zaskoczona.
No dobrze, dobrze – do brzegu. Tegoroczne wakacje mogą być bardzo męczące dla mam, które pracują w domu. Dzieci nie były w szkole od marca. Osobiście znam pewną dziewięcioipółletnią damę, która dość często mówi „Nudzi mi się”. Gdybym słyszała tę frazę z częstotliwością ileś razy na dzień, chyba bym umarła! A już na pewno szybko wyczerpałyby mi się pokłady cierpliwości. I te kobiety, które non stop są w domu i ogarniają życie z ilomaś dziećmi przy spódnicy, podziwiam! To musi być męka! Chyba, że jakoś tak magicznie można się wyłączyć. Gdyby ktoś wiedział, jak to zrobić, proszę o instrukcję ? No i co jeszcze?
Męczy mnie brak jeziora w promieniu 15 km od domu. Najbliższe jest ok. 30 km, ale dojechać można tylko drogami krajowymi, więc podróż trwa średnio 45 min. A jezioro dobre jest przez cały rok ?
Męczy mnie załatwianie czegokolwiek, gdziekolwiek, bo „Koleżanka jest na urlopie, a ja nie wiem, gdzie szukać Pani wniosku.” „Osoba odpowiedzialna za przelewy wraca do pracy w poniedziałek.” „Nie wiem, czy uda mi się wysłać Pani wezwanie, bo w piątek wyjeżdżam.” O zgrozo!
Męczy mnie upalna pogoda, bo jako osoba z cerą naczynkową, gorąca powinnam unikać.
Męczy mnie jeszcze nienaturalny rytm życia i pracy, ale na szczęście – ten aspekt za chwilę wróci do normy!
Zatem, jeśli ktoś zapyta mnie: czy wakacje są męczące, to odpowiem: tak!
No chyba, że resztę roku spędzę nad morzem… to te dwa miesiące jakoś się przemęczę ?