Profanuję kawę – słodzę i zabielam. Ale ta JEDNA smakuje mi najmocniej. Pisałam o tym w poprzednim felietonie. Dziś opowiem Ci o najlepszej kawie w czerwcu – MOCnej, a jednocześnie pełnej serca.
Kiedy umawiam spotkanie w realu, idę z potencjalnym Klientem na kawę. Nigdy na obiad czy wódkę. Taką mam zasadę. Jedną z wielu, których wiernie się trzymam. Wcale nie uznaję, że zasady są po to, by je łamać. Choć kiedyś w ogóle się nad tym nie zastanawiałam i różne błędy popełniłam, przysparzając innym bólu i cierpienia. Mam to za plecami, a czasem nawet z tyłu głowy. Doceniam i jestem wdzięczna za to, że takie wydarzenia w moim życiu miały miejsce. Przestrzeganie zasad w rozumieniu mojego serca jest po to, by równo traktować ludzi. Sprawiedliwie. Choć, jak powiedział kiedyś mój Ojciec: sprawiedliwie nie znaczy po równo. Racji w tej kwestii odmówić mu nie umiem. Dla mnie ważne jest, aby nie krzywdzić. A przynajmniej starać się ze wszystkich sił. Jestem człowiekiem, więc bywa, że mi się to nie udaje. Mam wtedy wyrzuty sumienia i ponoć bywam dla siebie za surowa. Jest wina, musi więc być kara, prawda? Normalne. Dopóki ktoś nie wytłumaczy, nie uświadomi, nie pokaże, że może być inaczej. Kiedy swoją postawą – zachowaniem pełnym zrozumienia i wsparcia – udowodni, że najważniejsza nie jest kara, a akceptacja. Trudne słowo, nie? Niesamowicie. Cały czas pracuję nad tym, aby je zapamiętać, poprawnie napisać i czysto wypowiedzieć. Podarować innym, a sobie szczególnie. Mocno uwiera, zanim się człowiek do niego przyzwyczai, oswoi, sprezentuje. A dostać od innych? Kosmos! Tak – doświadczyłam bezwarunkowej akceptacji. W dwóch przypadkach jej MOC była szczególna i wstrząsnęła mną do głębi. Opowiem Wam o tej, która miała miejsce w czerwcu.
Okres izolacji podczas pandemii był dla mnie trudny – spędzałam ją z psem, podczas gdy cała moja Rodzina mieszkała w jednym domu. Umiem być ze sobą, swoimi myślami, marzeniami, wadami. Wypracowałam sobie w tym dziwnym czasie rytuały, które trzymały mnie przy życiu. Poranna kawa była jednym z nich. Niespieszna, z książką lub ćwiczeniami rozwojowymi. Będąc odcięta od świata, jednocześnie pozostawałam z nim, sobą i innymi ludźmi w kontakcie. Szczególnie z kobietami. MOCnymi kobietami. Bo nie wiem, co Ty uważasz, ale ja czuję, myślę i wiem, że w kobietach jest niesamowita moc. Spotykałam się z nią czasem, ale raczej w pojedynczych przypadkach. A w pandemii doznałam tej siły w pełnym wymiarze. Za sprawą mocnych koleżanek, z którymi niczym stalowe magnolie (jeśli nie widziałaś filmu o tym tytule, to koniecznie obejrzyj!) wspierałyśmy się duchowo. Naturalnym więc było, że kiedy spuszczono nas ze smyczy obostrzeń, chciałyśmy się spotkać na żywo.
W pełni świadome czarodziejskiej mocy, zorganizowałyśmy piątkowy sabat. Iskry ognia z serca nie buchnęły od razu… Każda z nas była spragniona towarzystwa pozostałych, a jednocześnie niepewna tego, co wolno, a co nie, bo przecież dystans społeczny, zagrożenie wirusem, odpowiedzialność społeczna… Wiecie, o czym piszę, prawda? Może 3 sekundy trwało, zanim pierwotne instynkty wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem – wpadłyśmy sobie w ramiona, wyściskałyśmy się i wycałowałyśmy! Solidarnie dzieląc odpowiedzialność za ewentualne zakażenie. Kiedy już pierwsze emocje opadły, zasiadłyśmy do stołu. To była prawdziwa uczta – smakowa i duchowa! Ciasto z bitą śmietaną, słodkie truskawki, a na deser pizza… popijane orzeźwiającym prosseco i godzinami rozmów – przy kawie i winie. Ileż emocji – szczęścia, wdzięczności, wzruszenia – unosiło się w powietrzu! Upiłyśmy się magią tego spotkania!
Dla mnie było tym bardziej szczególne, że czułam się dokładnie tak, jak każda kobieta powinna czuć się w towarzystwie innych kobiet… wypełniona MOCą akceptacji. Płakałyśmy, a jakże – wyjątkowo ze śmiechu! Powierzałyśmy sobie babskie sekrety. Dzieliłyśmy się doświadczeniem i przemyśleniami. Mam to szczęście, że do jakiejkolwiek grupy nie trafię, jestem najmłodsza, więc uważnie słucham i czerpię z mądrości innych pełnymi garściami. I choć wiem, że moje doświadczenie jest inne, to ani razu w MOCnej grupie nie odczułam, żeby było ono mniej ważne czy mniej wartościowe.
To była dla mnie kwintesencja, prawdziwa MOC magii tej kawy… pełna akceptacja. I z całego serca, którego ponoć nie mam, dziękuję, że nadal jej doświadczam.