Minęło kilka miesięcy, odkąd Florentyna miała okazję obserwować obrzędy towarzyszące nocy świętojańskiej. Nadal nie miała pojęcia, jak to się stało, że najpierw zmieniła się w ptaka, a tym bardziej – jak później wróciła do ludzkiej postaci. Pamiętała tylko, że na spacerze z Piotrem najpierw przytuliła się do świerku, a później – jako kopciuszek– usiadła na świerkowej gałęzi. Postanowiła nie dzielić się tą przygodą ani z mężczyzną, ani z nikim innym.
Czas mijał, a ona stała się pełnoprawną członkinią wspólnoty ośrodka, do której według opowiadań trafiła dzięki Piotrowi. Zabrał ją nieprzytomną z plaży, po wielkiej burzy, bez dokumentów, telefonu czy chociażby kluczyków od auta. Nie pamiętała zbyt wiele – ani z tego okresu, ani z życia, które wiodła, zanim trafiła do Jantaru. Jakby niewidzialnymi nożycami przecięto nici splatające się na jej życie. Jakby równie niewidzialna siła odcięła ją od korzeni. Nikt bowiem Florentyny nie szukał. A przynajmniej na wybrzeże nie trafiły żadne ogłoszenia, które by na to wskazywały.
Mieszkańcy osady przyjęli ją i zaakceptowali. Poznawali się wzajemnie każdego dnia. A co najważniejsze – kobieta równocześnie odkrywała siebie i własne zdolności. Okazało się, że jest bardzo artystyczną duszą, ma niesamowitą intuicję, kocha naturę i w mig dogaduje się dziećmi. Powierzano jej nie tylko dekorowanie sali przeznaczonej na wydarzenia dla gości, przygotowywanie różnego rodzaju warsztatów dla kobiet czy dzieci, ale także zbieranie ziół czy robienie przetworów. Ona sama cieszyła się na każde wydarzenie w ośrodku, bowiem lubiła, kiedy coś się działo i mogła przenieść do rzeczywistości swoją wyobraźnię.
Tym razem przygotowywano zabawę karnawałowo-walentynkową. Mężczyźni ustawiali stoły i krzesła oraz wieszali lampiony i dekoracje. A kobiety pracowały wspólnie w kuchni. Wśród zebranych były mieszkanki ośrodka: kucharka Maria, recepcjonistka Anastazja, sprzątaczka Irena, terapeutka Malina, Florentyna, dyrektorka Sofia oraz zaprzyjaźnione z placówką: kardiolożka Marta Anioł, właścicielka straganu Róża Witariańska, przewodniczka kąpieli leśnych Marzena Brzoza, kosmetyczka Afrodyta Cypryjska, malarka Monika Niebieska, pisarka Małgorzata Boska, joginka i masażystka Karina Gibka i arteterapeutka Izabela Sztuka.
Każdą z nich do ośrodka „Sercologia” przywiodło coś innego. Wracały chętnie w różnych rolach – jako uczestniczki warsztatów lub ich prowadzące, klientki zażywające wytchnienia czy po prostu kobiety wspierające inicjatywy lokalne. Pomimo różnic w statusie społecznym, wykształceniu i charakterze, tworzyły wspaniałą wspólnotę. Praca ręka w rękę lub serce w serce – jak zwykła mawiać Sofia – stanowiła ważny element dopełniający codzienne życie. Czas spędzany na przygotowywaniu wydarzeń w ośrodku traktowały jak niegdyś ich babki i matki spotkania w kołach gospodyń. Zmieniała się rzeczywistość, ale funkcja i forma spotkań kobiecych pozostawała ta sama. Kręgowa.
Luty i zbliżająca się „Potańcówka z sercem” nastroiły kobiety do rozmów o uczuciach. Kiedy Florentyna wróciła ze spiżarni, pomagające kucharce Marii dyskutowały o miłości do siebie.
– Ostatnio na zajęciach miałam w grupie dwie matki w średnim wieku, którym trudno było uwierzyć, że mogą kochać siebie tak samo, jak kochają własne dzieci. Że mają prawo do odrobiny egoizmu – długiej kąpieli w wannie, czytania książki w spokoju czy wyjścia z koleżankami – opowiadała Iza.
– Do mnie ciągle trafiają takie dziewczyny! Przepracowane, pomijające własne potrzeby, niesłuchające wołania ciała, które tylko uzewnętrznia stan ich emocji – dodała Karina.
– Dla mnie to smutna codzienność – westchnęła Malina – ale pamiętajcie, że każda osoba samodzielnie wybiera drogę życia. My, dzięki wiedzy i znajomości mechanizmów ludzkiej psychiki, możemy pomóc im odkrywać wspierające ścieżki, ale tylko wtedy, jeśli same tego zapragną. I oczywiście jeśli będą gotowe na zaproszenie nowych jakości do życia.
– Szkoda mi tych dziewczyn, które samym sobie odmawiają miłości. Przecież do niej zostałyśmy stworzone – odezwała się Afrodyta.
– Owszem. Niestety wychowanie, pokutujące jeszcze w społeczeństwie stereotypy czy brak poczucia własnej wartości slash poczucie niezasługiwania sprawiają, że gros kobiet dostaje ataków paniki czy wyrzutów sumienia, kiedy tylko ośmielą się pomyśleć o sobie. Wierzcie mi: na tym polu jest jeszcze dużo do zrobienia – powiedziała Malina.
– A mnie niesamowicie ciekawią te kobiety odmawiające sobie miłości. Przecież za każdym zachowaniem stoi jakaś historia. I rzadko bywa tak, że kobieta po prostu rezygnuje z siebie świadomie. Każda z nas jest warta wszystkiego najwspanialszego, a ta, która z gruntu odmawia sobie szczęścia no… no odmawia go sobie prawdopodobnie z powodu lęku i wskutek doświadczeń, które ją spotkały, a nie dlatego, że nie chce siebie kochać. Nie wiem, czy mnie rozumiecie. – Małgorzata spojrzała po zebranych.
– Chyba aż za dobrze, Małgorzato. Co prawda kobiety, które przychodzą na leśne spacery, mentalnie są już w innym miejscu, dzięki czemu pracujemy nad poszerzaniem tego, co dobre w ich życiu, ale wielokrotnie przy ognisku dzielą się trudnymi historiami. Szczerze mówią, że dużo wody w Wiśle musiało upłynąć, zanim pozwoliły sobie na pokochanie siebie. Właśnie na dawanie sobie czasu i uwagi bez poczucia winy, na sprawianie sobie małych przyjemności, na stawianie granic, cieszenie się z małych rzeczy, na mówienie o sobie dobrze, a szczególnie wtedy, kiedy im nie wychodzi – wyliczyła jednym tchem Marzena.
– To prawda, długą drogę musimy pokonać, zanim zaakceptujemy siebie i wybaczymy sobie błędy przeszłości. Kilka lat temu robiłam taki ogólnopolski projekt „Kobiecość=akceptacja”. Portretowałam obrazem i słowem kobiety, które miały odwagę wyjść z szafy i powiedzieć światu „jestem”. Chyba żadne inne przedsięwzięcie nie wzbudziło we mnie tyle emocji, a na pierwszy plan wysunęły się wzruszenie i niesamowity podziw. Jesteśmy w stanie unieść tak wiele, a tak często po prostu o tym zapominamy i nie doceniamy samych siebie. Niekoniecznie za efekty, a właśnie za drogę. – Przypomniała sobie Monika.
– Wiecie, to niesamowite. Kiedyś nie do pomyślenia było, żeby kobieta miała własne zdanie. No mieć może mogła, bo przecież w ciemię bite nie jesteśmy, ale wypowiedzieć je głośno, w obecności innych? O zgrozo! – zaczęła Maria, która dla większości zebranych mogłaby być babcią. – Dziękuję wam, dziewczęta, że zmieniacie nasz kobiecy świat. Teraz dostęp do wiedzy, rozwoju i możliwość przebywania w towarzystwie wspierających kobiet, które bez oceny, z łagodnością i czułością niosą kaganek oświaty, jest luksusem, na który my dwadzieścia, trzydzieści i czterdzieści lat temu nie mogłyśmy sobie pozwolić. – Kucharce aż zaszkliły się oczy.
– Święta racja, Marysiu. Teraz kobiety więcej mogą, chociaż nie wszystkie z tego korzystają. – Irena zawiesiła głos i posłała znaczące spojrzenie jednej z nich. – Prawda, Florentyno?
– Ale co? – udała wyrwaną z zamyślenia młoda niebieskooka.
– Ano to, że schowałaś się w naszym ośrodku jak w jakiej jaskini. Trafiłaś tu ponad rok temu, szybko się odnalazłaś w społeczności, jednak czy odnalazłaś też prawdziwą siebie i szczęście? – Przed bazyliszkowym wzrokiem sprzątaczki Ireny nie dało się uciec. – Nie chciałabym, żebyś pomyślała, że chcemy się ciebie pozbyć. Raczej dziwię się, że nie wychodzisz do świata – ani jako kobieta, ani jako twórczyni. Chyba nie zamierzasz stać się elementem krajobrazu tego ośrodka jak my z Marysią? Pracujemy tu ponad dwadzieścia lat i wprawiamy w rytm „Sercologię” niejako przez zasiedzenie. – Irenka uśmiechnęła się filuternie, ale głos nadal miała poważny. – A ty? Jesteś młoda, mądra, ładna, wrażliwa i dobra, a zamiast korzystać z życia… utknęłaś w ośrodku, gdzie wielowymiarowo leczy się serce. Może już dość turnusu rehabilitacyjnego? Każdy pacjent kiedyś opuszcza klinikę, do której trafił, aby się podreperować. Prawda, pani Marto? – Sprzątaczka sprytnie podeszła Florkę.
– Prawda. Święta prawda, pani Irenko – odpowiedziała z powagą kardiolożka.
– Kiedy ja tak naprawdę nie wiem, kim jestem, skąd pochodzę. Co mogłabym, a przede wszystkim, co chciałabym robić! – jęknęła młódka. – Nie wiem, jakie szkoły skończyłam i czy w ogóle. Jakie mam uprawnienia, kursy, certyfikaty. Znam tylko to, co wykorzystałam w pracy na terenie ośrodka. Kto mnie zatrudni bez żadnych dokumentów?
– Kochana, czas przestać wymyślać, poznać głębię i uwierzyć w siebie. Myślisz, że umiałabym sprzedać swój towar, gdybym nie spróbowała każdego owocu czy warzywa u lokalnych dostawców? Gdybym nie wierzyła, że mam ludziom do zaoferowania najlepsze produkty i nie wołała za nie, tyle, ile są warte? Nie. Ty musisz czuć, że zasługujesz, aby dostać od życia wszystko, co najlepsze! – Skończyła mowę motywacyjną pani Róża.
– Otóż to! Połącz się ze swoim sercem i zapytaj je, czego pragnie! A potem mu to daj. Bez targowania się! – Podjęła Malina.
– Od potańcówki z sercem jeszcze nikt nie zginął. – Zaśmiała się Izabela, a pozostałe kobiety jej zawtórowały.
Florentyna oblała się pąsem. W głowie miała tylko jedno pytanie: JAK?
– Pokochaj siebie – powiedziała łagodnie Sofia, jakby przeczytała w myślach pytanie swojej podopiecznej.