Florentyna (7): noc oczyszczenia cz.1

Florentyna (7): noc oczyszczenia cz.1

W poprzednim odcinku:

– Jutro też tu będę. O tej samej porze. Przyjdź, jeśli masz ochotę ponownie zaznać rozkoszy – zapewnił, puszczając oko.

Przywołał psa i razem pobiegli w las. A ja stałam oniemiała i pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co powiedzieć.

Noc OCZYszczenia

Kiedy Florentyna skończyła opowiadać Piotrowi swój sen o morsowaniu, zawisła między nimi cisza. Nie pospieszała go, by podzielił się wrażeniami, a i on jakby ważył słowa.

– Wydajesz się przyciągać kłopoty, Florentyno. Ten sen zapamiętałaś tak dokładnie, jakbyś opowiedziała mi prawdziwe wydarzenie – rzekł wreszcie.

– Kto wie – może faktycznie tak było?

– Znam miejsce podobne do tego, które opisałaś. Możemy wybrać się tam na spacer – zaproponował Piotr. – Jak wydobrzejesz – dodał, widząc, że goszcząca u niego nieznajoma gotowa ruszyć od razu.

– Dobrze, ale jestem spragniona świeżego powietrza, więc może wyjdziemy chociaż przed dom? – zapytała z nadzieją jak dziecko.

– Jeśli tylko sobie życzysz. W komodzie znajdziesz coś do ubrania – oznajmił, zabierając naczynia.

– Daj mi 5 minut i jestem! – rzuciła podekscytowana, usta jej rozwarły się w szczerym uśmiechu, a oczy rozbłysły niczym latarnia morska pośród najczarniejszej nocy. – Pół roku w jednym pomieszczeniu. Niewiarygodne! – pomyślała.

– Co za kobieta. Chyba nawet święty Piotr jej nie upilnuje – przebiegło mu przez głowę.

Ona tymczasem zajrzała do komody. Z najniższej szuflady wyjęła damski dres – zarówno spodnie, jak i przytulna bluza były w jej rozmiarze. I ulubionym – morskim – kolorze. – Ciekawe, do kogo należą… lub należały – po tym pytaniu stwierdziła, że wraca do zdrowia – głód wiedzy był tego najlepszą oznaką.

– Gotowa!

Na widok kobiety w JEJ ciuchach zmiękły mu nogi, a serce włączyło tryb „turbo”. Momentalnie jednak przywołał się do porządku. Podał Florentynie ramię i wyprowadził na zewnątrz.

Przywitały ich tańczące promienie słońca i delikatny wietrzyk. Zamknęła oczy i wystawiła twarz do jaśniejącej blaskiem gwiazdy. Nabrała powietrza przez nos tak głęboko, że dotarło ono aż do przepony. Wstrzymała je, najdłużej jak mogła. A potem wypuściła ustami. Powtórzyła tak jeszcze 6 razy. Podczas ostatniego wdechu pomyślała „Zostawiam wszystko, co mi nie służy. Zaczynam nowe, magiczne życie.”

– Dziękuję – powiedziała w przestrzeń.

Po kilkunastu dniach spacerowania po terenie ośrodka i trenowania oddechu z intencją, Florentyna była gotowa na dłuższą wycieczkę. Piotr, tak jak obiecał, zabrał ją w miejsce, które wydawało mu się podobne do tego z jej snu.

Wyszli niezauważenie bramą awaryjną i ruszyli na wschód. Szeroka ścieżka prowadziła przez świerkowy bór. Ogromne drzewa o gęstych, soczyście zielonych gałęziach, dawały przyjemny chłód. Po niecałym kwadransie doszli do skrzyżowania z inną drogą. Florentynie miejsce wydawało się znajome, jednak nie podzieliła się z Piotrem tym odczuciem. On zaś zastanawiał się, czy Florka je rozpozna, bowiem droga, którą przecięli, prowadziła na tę samą plażę, na której ją znalazł. Strażnicy ścieżki zmienili się – teraz przeważały olszyny i graby. Szli w milczeniu i choć tego z sobą nie ustalali, obojgu taki stan rzeczy odpowiadał. Oboje również wysnuli podobne wnioski – pomimo tego, iż są sobie obcy, czują się dość swobodnie, jak na sytuację, która im się przydarzyła.

Im dalej od ośrodka byli, tym silniej Florentyna odczuwała emocje Piotra. W pewnym momencie wydał jej się spięty, a może to tajemnicza aura przestrzeni, która ich otaczała? Poprosiła, aby się zatrzymali.

– Niesamowitą energię ma to miejsce, czujesz? Jakby ktoś tu był i nas obserwował – powiedziała cicho, przytulając się jedynego w tej części lasu świerku. Zamknęła oczy.

Kiedy je otworzyła, był późny wieczór. W oddali płonęło ognisko, wokół którego tańczyły kobiety. Ich białe, długie suknie falowały niczym żagiel na wietrze. Każda z nich na głowie miała grubo pleciony wianek z kwiatów. Rozpuszczone włosy podskakiwały rytmicznie na ramionach, jakby od lat trenowały taniec przy akompaniamencie bębnów szamańskich. Bose stopy tak lekko i pewnie zarazem poruszały się po trawie, jak gdyby odbijały się od ziemi na niewidzialnych sprężynach. Stojący w pobliżu mężczyźni pląsy te podziwiali, oczekując na dalszą część obrzędu.

Obserwowała iskry ognia trzaskające w niebo, siedząc na gałęzi. Kiedy postanowiła zejść, z przerażeniem odkryła, że jest ptakiem! Nie byle jakim, co prawda, bo kopciuszkiem, ale ptakiem! Nie wiedziała, co zrobić – zmiana perspektywy wymagała szybkiego i przytomnego myślenia. – Jeśli zostanę na gałęzi lub zeskoczę, mogę skończyć jako kocia kolacja. Jeśli pofrunę, to albo się potłukę, albo znajdę bezpieczniejsze miejsce – rozważała. – Nie ma co… powiedzenie „raz się żyje” właśnie nabrało nowego znaczenia. Żeby tylko ludzie to wiedzieli! – westchnęła, po czym zaryzykowała i … poleciała w ciemną noc!

Nigdy jeszcze nie była ptakiem, więc nie znała swoich możliwości. Dlatego na początku pokonywała małe odległości i przysiadała co kilka drzew. Uspokoiła przerażone serce i umysł, wzięła kilka głębokich wdechów i nasłuchiwała, co podszepnie jej intuicja. „Wykorzystaj tę szansę”.

I nagle cały strach zniknął! Florentyna pofrunęła do lasu za wcześniej bawiącą się przy ognisku młodzieżą. Patrzyła z góry, jak chodzą po mokradłach, pochylając się od czasu do czasu. Przemierzali te tereny, poszukując rośliny, która wróżyła pomyślny los. Perkunowy kwiat mogli zobaczyć tylko ludzie o czystych sercach. Dlatego niektórzy znaleźli go dopiero nad ranem, a inni wcale. O świcie zmęczeni powrócili do wioski, by ogrzać się przy płomieniach.

Uwagę Florentyny przykuła para, która zachowywała się mnie ekspresywnie niż inni. Podleciała bliżej, by lepiej widzieć, co robią. Oboje wydali jej się starsi niż reszta towarzystwa. Zaiste – dojrzałość i trudne doświadczenia odbiły się na ich twarzach. Bożydar, pełen powagi, wyciągnął dłoń ku swej wybrance. Świętomira nie od razu podała mu swoją. Mężczyzna oplótł ich dłonie bylicą i tak związani, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa, a porozumiewając się jedynie spojrzeniem, przeskoczyli przez ognisko.

Zmieniona w ptaka, a zachowująca zdolność myślenia Florentyna, zaintrygowana odprowadzała parę wzrokiem. Czuła, że to, co zrobili było ważne, miało jakieś głębsze znaczenie, jednak ona… nie wiedziała jakie. I nie dane jej było dłużej o tym kontemplować, bo nagle poczuła dotkliwy ból na plecach!

– Kocur! – stwierdziła z przerażeniem i pomimo rany zadanej ostrym pazurem, wzbiła się w powietrze.

Ostatkiem sił doleciała do pierwszej chaty, w której zauważyła lekko uchylone drzwi. Wewnątrz trzaskał ogień i dziwnie pachniało. Rozejrzała się uważnie, upewniając, czy będzie bezpieczna, po czym usiadła na drewnianej belce.

W tej samej chwili drzwi zamknęły się, a ona zobaczyła, że do chaty weszła para, której z taką ciekawością przyglądała się przy ognisku.