Florentyna (2) WyrzucONA na brzeg

Florentyna (2) WyrzucONA na brzeg

W poprzednim odcinku (1)

Obcy mężczyzna usiadł na łóżku. Włożył masywną, twardą dłoń pod jej głowę i uniósł ją. Zrobił to zadziwiająco delikatnie. Przysunął filiżankę do jej ust i pomógł nasycić się magicznym napojem.

Mam na imię Piotr.

Tylko nie to! – pomyślała, patrząc mu w oczy.

Część właściwa (2)

Była spragniona. Chciała łapczywie połykać kolejne hausty naparu, jak gdyby od przyjmowanej ilości miała powrócić jej pamięć. Piotr nie pozwolił na to. Dawkował ziółka z wyczuciem godnym mistrza ceremonii. On był mistrzem ceremonii – pięknej chwili, której ona dotąd nie zaznała. Nikt wcześniej nie dbał o Florentynę tak, jak robił to ten nieznajomy mężczyzna. Była zbyt słaba, by zareagować inaczej niż uległością… tak do niej niepodobną.

Co się ze mną dzieje? – pytała siebie.

Bezskutecznie. Odpowiedź nie przychodziła.

 – Jeszcze nie czas – zdały się szumieć drzewa na zewnątrz.

Coraz bardziej denerwowało ją to, że niewiele rozumiała z całej sytuacji, a jeszcze mniej wiedziała. Wyczuł jej niepokój. Odstawił pustą filiżankę na nocną szafkę. Poprawił poduszkę i dopiero potem położył na niej głowę kobiety. Mgnienie oka – tyle trwało jego zawahanie.

 – Nie wiem, jak masz na imię. Kiedy znalazłem Cię na plaży, nie miałaś przy sobie nic – telefonu, kluczyków, dokumentów czy portfela – zaczął niepewnie, westchnąwszy głęboko. – Spodziewam się, że nie uwierzysz w to, co za chwilę usłyszysz. Wyglądasz na pewną siebie, silną i samodzielną kobietę. Jednak proszę Cię – zachowaj spokój. Potrzebujesz go teraz jak powietrza. Po tym wstępie otworzyła szerzej oczy.

 – Skąd on wie? – przemknęło jej przez głowę. Znajomi bowiem mówili o niej „Mocna” – ze względu na wytrwałość, odporność i cięty język. Przez życie szła jak burza. Owszem – zdarzały się gorsze momenty, ale nie było rzeczy, której by nie załatwiła.

Obszedł łóżko i przysunął do niego bliżej obszerny fotel, który stał w kącie. Zapadł się wygodnie w pluszu w kolorze morza i spojrzał na nią niepewnie.

Jest 5 czerwca – zaczął. W jej oczach zobaczył niedowierzanie mieszające się z przerażeniem. – Tak, spałaś prawie pół roku. Zabrałem Cię z plaży dokładnie 13 listopada. – powiedział. W myślach dodając: i był to najdziwniejszy dzień w moim życiu. Do niej zaś kontynuował: – Jak każdego ranka urządziłem sobie z Wichrem przejażdżkę brzegiem morza. To nasz rytuał. Poprzedniego dnia był ogromny sztorm. Wiało z siłą 9, czasem 10 stopni. Co słabsze drzewa powyrywało z ziemi z korzeniami. W miasteczku zerwało linie energetyczne i dachy z kilkunastu domów, a niektóre drzewa uszkodziły samochody. Dłużej niż zwykle objeżdżaliśmy park, żeby sprawdzić czy wszystkie trasy są przejezdne. Wiedziałem, że listopadowa silna burza przyciągnie poszukiwaczy bursztynu. Wracaliśmy plażą. Chciałbym powiedzieć, że pustą, ale niestety – sztorm wyrzucił na brzeg mnóstwo śmieci. Słońce było jeszcze dość nisko nad taflą wody. To Wicher Cię wyczuł. Świetnie się rozumiemy, dlatego kiedy zaczął zwalniać bez mojej komendy, nie od razu wiedziałem dlaczego. Leżałaś na piasku pośród gałązek i konarów, których pozbyło się morze. Fale prawie obmywały Twoje stopy. Wyglądałaś jak nieżywa i pewnie tak byś skończyła, gdybyśmy Cię nie znaleźli – Piotr odważnie spojrzał jej w oczy. Gdy wypowiedział te słowa, Florentynę przeszedł dreszcz. – Masz chyba świadomość, że znajdowałaś się w miejscu, które jest najbardziej oddalone od miasteczka? Półtorakilometrowa ścieżka przez park, którą zapewne pokonałaś, aby dotrzeć na plażę, nadaje się idealnie na spacery, ale nie na chwilę przed ogromnym sztormem. Lekkomyślność mogła Cię kosztować życie. Wstał i podszedł do okna, wkładając ręce w kieszenie dżinsów. Zapatrzył się na niebo. – Miałaś mnóstwo szczęścia. W tamtym miejscu nie ma się gdzie schować w czasie burzy. Plaża jest pusta jak daleko sięga wzrok. Tym bardziej jestem zaskoczony, że absolutnie nic Ci się nie stało. Leżałaś tak, jakby Ciebie również wyrzuciło morze. Włosy miałaś rozsypane na piasku niczym promienie słońca. Przy Twojej twarzy spoczywał podłużny bursztyn o koniakowym odcieniu, kształtem przypominającym pióro. Znajdziesz go na szafce nocnej. Było dla mnie oczywiste, że jest Twoim talizmanem, więc bez zastanowienia zabrałem go razem z Tobą. Piotr ponownie zwrócił twarz ku Florentynie. – Wyglądałaś jak bogini Bałtyku, o której tutaj krążą legendy. Dlatego nazwałem Cię Jurata.

– O rety, ten facet jest nawiedzony! Muszę stąd jak najszybciej uciec – pomyślała Florentyna. Udało jej się nawet podnieść na łokciach, ale był to szczyt możliwości wyeksploatowanego ciała. Głowa opadła na poduszkę tak szybko, jak pojawił się w niej strach. A potem znów była ciemność.

cdn.

Dziękuję Pani Elżbiecie z Gdańska, która dla zobrazowania opowiadania użyczyła zrobionego przez siebie zdjęcia. Więcej dzieł p. Elżbiety możecie zobaczyć na jej fotoblogu.