Mówi się, że morsowanie to stan umysłu. Absolutnie się z tym zgadzam! Hartowanie – ciała, umysłu i serca – w czasach zakazanych może być idealnym sposobem na zachowanie równowagi. Dla mnie na pewno nim jest.
Morsowanie daje zdrowie fizyczne
Korzyściom dla ciała poświęca się najwięcej uwagi. Kiedy regularnie wchodzisz do zimnej lub lodowatej wody, bo umówmy się – to nie jest to samo – podnosisz odporność swojego organizmu, poprawiasz funkcjonowanie poszczególnych układów i narządów, spalasz tkankę tłuszczową, podnosisz wydolność, wytrzymałość i przyspieszasz regenerację. Same plusy! Wiedzą o tym mieszkańcy Skandynawii, gdzie morsowanie jest po prostu tradycją. Oczywiście – kiedy zaczynasz, nie myślisz o tym, żeby wziąć udział w rejsach na północną stronę Bałtyku. Raczej skupiasz się na podstawowych akcesoriach (buty neoprenowe, czapka, rękawiczki, ręcznik lub ponczo – kosztują naprawdę niewiele), herbacie w termosie i tym, żeby znaleźć odpowiednie miejsce albo ludzi ?
Swój „pierwszy raz” przeżyłam w 4-osobowej grupie, w sylwestra 2019. Było ognisko, bezpieczne warunki, bo jedna z osób miała uprawnienia ratownika i miałam takie nastawienie pt. „ZROBIĘ TO”. Doznania na poziomie ciała nie rzuciły mnie na kolana, więc odnotowałam fakt, że się odważyłam, fizycznie „dała radę” i już. Nie kontynuowałam tej aktywności.
A ciało hartowałam od dawna, bo na ogół lubię chłód – mój pokój, od kiedy pamiętam, był najzimniejszym w całym domu; wolałam ubierać się „na cebulkę” niż w grubą, ograniczającą ruchy kurtkę i przede wszystkim kocham wdychać mroźne, orzeźwiające powietrze!
Przydarzyła mi się jednak sytuacja, w wyniku której zanurzenie w jeziorze (po sezonie) miało dla mnie zbawienny, a przede wszystkim NATYCHMIASTOWY wpływ.
Morsowanie daje zdrowie psychiczne
A było tak… na początku września 2020 roku wracałam z zawodów organizowanych na strzelnicy, którą darzę wyjątkowym sentymentem. Na obiekcie w Piechcinie doświadczyłam prawie wszystkich „pierwszych razy”: zaliczyłam kołek w tarczy, znalazłam się na podium w strzelaniu zarówno z broni krótkiej, jak i długiej oraz … a o tym nie będę pisała.
Nosiłam już w sercu podjętą decyzję, że rezygnuję z ruchu strzeleckiego, w którym spędziłam 12. pięknych lat; a ten wyjazd utwierdził mnie w jej słuszności. Emocji miałam w sobie sporo, bo wcześniej na strzelnicy byłam na wiosnę. A kiedy non stop spotykasz się z tymi samymi ludźmi, pół roku to szmat czasu.
Podczas drogi powrotnej zamyśliłam się, przekroczyłam prędkość i zostałam zatrzymana przez patrol policji. Dawniej w takich sytuacjach paraliżował mnie strach, jednak tym razem z pomocą przyszedł mi… mundur wiszący w tylnym oknie, którym bardzo zainteresował się kontrolujący mnie policjant… Na moje szczęście! Ten drobny szczegół dodał mi odwagi – szybko oceniłam swoje szanse i coś we mnie zdecydowało, żeby przejść przez sytuację „na wesoło”, czego wcześniej nie umiałam robić.
Mandatu nie dostałam (a powinnam), jednak po kontroli byłam tak rozstrojona emocjonalnie, że postanowiłam schłodzić głowę ? Miałam po drodze jezioro, znalazłam ustronne miejsce i tak, jak stałam (w bieliźnie, bez ręcznika i rzeczy na zmianę) – po prostu weszłam do wody!
Kilka minut wystarczyło, aby ugasić szalejący w ciele pożar emocji. Poczułam się fantastycznie – uwolniłam się od ciężaru myśli, od ciśnienia w głowie, od bólu w sercu. Z całym przekonaniem mogę zaręczyć Tobie, że się oczyściłam. Te korzyści psychiczne, mentalne, których doświadczyłam od razu, przekonały mnie, żeby zanurzać się w jeziorze regularnie.
Wracałam na tę kameralną plażę i co tydzień, bez towarzystwa, za to z przyjemnością, poddawałam się oczyszczającym kąpielom. Przyznaję – wraz ze spadkiem temperatury powietrza i wody – było coraz trudniej. Jednak chęć rywalizacji z samą sobą, sprawdzenie siebie w jeszcze trudniejszych warunkach, przesunięcie swojej strefy komfortu… no i te korzyści psychiczne: oczyszczenie umysłu i serca, skok endorfin, potężna dawka energii do działania… sprawiają, że chcę morsować.
W moim przypadku jeszcze dwie kwestia są ważne…
Kiedy zrezygnowałam z ruchu strzeleckiego, nagle w weekendy miałam mnóstwo czasu i nie do końca wiedziałam, co z nim zrobić. Bo ile można czytać książki, oglądać filmy, pisać opowiadania czy wałęsać się po lesie? Wcześniej bowiem bywało tak, że i soboty, i niedziele, a w sezonie nawet wszystkie w miesiącu, spędzałam na strzelnicy. To już nie hobby, a styl życia. A ja go diametralnie zmieniłam i mocno to odczułam. Morsowanie uleczyło moje poczucie braku.
Druga rzecz dotyczy uważności. Od kiedy morsuję z intencją, kiedy wysyłam w przestrzeń prośbę, rozwiązanie…to, o co proszę – spełnia się! Jeszcze nie wszystko, ale materializuje się to, czego potrzebuję ja i czego potrzebują inni, bo często wchodzę do wody z zamiarem wsparcia myślą kogoś odczuwającego brak.
Chociaż samotne wskakiwanie do jeziora miało dla mnie wymiar metafizyczny i było niesamowitym przeżyciem wewnętrznym, po pewnym czasie stwierdziłam, że przydałoby się towarzystwo. I wtedy zadziały się prawdziwe cuda!
Morsowanie daje zdrowie towarzyskie
Oddając się oczyszczającej kąpieli w niedzielę po grudniowych świętach, wpadłam na plaży Agnieszkę. Spotkałyśmy się na jakichś warsztatach stacjonarnych w Bydgoszczy, znałyśmy z internetu, nawet kiedyś miałyśmy razem zamorsować, ale jakoś się nie złożyło. Aż do tamtej niedzieli.
Umówiłyśmy się na wspólne wejście do jeziora o poranku 30 grudnia. Warunki były wymarzone – piękne słońce, delikatny mrozik i odświeżające powietrze. Zanurzyłyśmy się z intencją. Na kolejne spotkanie, Aga przyprowadziła Martę, a kiedy opuszczałyśmy plażę – pojawiła się Hania.
Bo na plaży jest rotacja i jeśli ludzie odwiedzają to samo miejsce, w tych samych godzinach, to siłą rzeczy – poznają się, pozdrawiają i rozmawiają przy ognisku. Czasem ktoś rozpali ogień i zostawi innym, a czasem ogrzeje się przy tym, które ktoś zostawił… wszystko odbywa się naturalnie. Morsowanie jest dla ludzi o otwartym umyśle i sercu.
Uwielbiam kameralne morsowanie – schowana przed światem miejscówka, maksymalnie 5 osób – daje niesamowite wrażenia. Jednocześnie spróbowałam również morsowania w dużej grupie, z członkami klubu i to jest prawdziwe szaleństwo!
Energia grupy daje poczucie bezpieczeństwa, przynależności oraz odwagę do tego, żeby w ogóle spróbować (albo wytrzymać dłużej w wodzie). Kiedy pod zdjęciami Agnieszki z naszego morsowania w grudniowy poranek pojawiły się komentarze kobiet, które też by chciały, ale nie mają z kim, zadziałałyśmy błyskawicznie – zorganizowałyśmy „Babskie morsowanie”.
Było cudownie! Przygotowałyśmy ognisko i kije na kiełbaski, jedna z kobiet przyniosła samodzielnie upieczony chleb, zrobiła nam również taneczną rozgrzewkę. Na tę okazję przyjechała nawet regionalna telewizja, a ja zostałam wytypowana do udzielenia wywiadu 😀 W normalnych warunkach… w życiu bym się nie zgodziła w obawie przed kompromitacją, ale grupy przecież zawieść nie chciałam!
Do wody weszłyśmy w siedem. RAZEM. Pomimo tego, że to kobiety dorosłe, czułam odpowiedzialność za każdą z nich. Przecież zaufały nam, że je wesprzemy, że będziemy w tym razem, że zareagujemy, gdyby coś się z nimi działo. Z jednej strony czułam obciążenie psychiczne, z drugiej zaś – wyróżnienie oraz wzruszenie i satysfakcję, że potrafię przyciągać do siebie ludzi, skupić wokół pomysłu czy idei; że jednak są takie kobiety, które chcą iść ze mną, a nie tylko te, które mam gonić.
Te uczucia były dla mnie bardzo uwalniające i zaskakujące. Dmuchnęły mi skrzydła, bowiem przez całe życie obracałam się w męskim towarzystwie, więc w tworzeniu wspólnoty, wspólnoty kobiet, dopiero nabieram doświadczenia. Emocje, myśli i uczucia, które mi towarzyszą za każdym razem, kiedy jestem częścią kobiecej grupy, są nie do opisania! Ja, samotna dotąd wilczyca, mogę zawyć z radości!
Dlatego, wyciągając tyle profitów z wejścia do jeziora, widząc jakie wspaniałe, magiczne rzeczy się dzieją, dziwię się osobom, które na morsujących wylewają wiadra pomyj. Nie biorę do siebie fali hejtu, która przepływa przez media społecznościowe, ale zauważam ją; wiem, że sprawia przykrość niektórym osobom i po prostu nie rozumiem postępowania krytykujących. Rozmawiałyśmy o tym z Agnieszką i innymi dziewczynami. One czują podobnie jak ja. Domyślam się, że za takim zachowaniem stoją niezaspokojone potrzeby i różne emocje, ale na to nie mamy wpływu.
Morsowanie daje zdrowie serca
Zapytałam natomiast specjalistkę, jak można sobie radzić z oceniającymi komentarzami. I dzielę się z Wami jej odpowiedzią, żebyście umiały dbać o siebie.
– Jednym ze sposobów radzenia sobie z trudnymi komunikatami jest empatyczne podejście do rozmówcy. Twórca Porozumienia bez Przemocy – Marshall Rosenberg proponuje, by spojrzeć na komunikaty pod kątem potrzeb, bowiem za wszystkim, co ludzie mówią, robią, stoją ich uczucia i niezaspokojone lub zaspokojone potrzeby. Zachęca też, by przyjąć komunikaty jako informację zwrotną, dar, którym ktoś nas obdarza.
Jeśli twoją intencją jest kontakt, czyli zależy ci na relacji z człowiekiem, który cię „obdarza” trudnym komunikatem, to możesz:
• po pierwsze: uznać, że ten ktoś nie potrafi inaczej przekazywać informacji o swoich uczuciach i potrzebach
• po drugie: spróbować odgadnąć jakie uczucia i potrzeby stoją za tym komunikatem i dopytać, czy o to mu chodzi? („Teraz to wszyscy morsują” – „Chodzi ci o to, że wolałbyś, żebym zrobił coś innego? Bardziej zaskakującego?”)
• po trzecie: zamienić oceny na potrzeby („Co za głupota!” – „Chciałbyś urozmaicenia tej aktywności fizycznej? A może po prostu troszczysz się o mnie?”)
Nawet jeśli twoje odgadywanie potrzeb, które stoją za komunikatem nie będzie trafne, to być może uruchomi jakiś dialog? A to już rozmowa, a nie ping – pong słowny. A jeśli nie, to zrobiłeś co mogłeś, żeby przyjąć informację i podtrzymać kontakt. Reszta pozostaje po drugiej stronie. Dałeś empatię.
Możesz też dać ją sobie. Pytaj siebie:
• czy to, co zostało ocenione, to, co mówię, robię jest dla mnie ważne?
• jakie moje potrzeby to zaspakaja? Co mi daje? I jakie to wzbudza we mnie uczucia?
Możesz wtedy odpowiedzieć: „Morsuję, bo chcę być zdrowa, fajnie spędzać czas i rozwijać się w towarzystwie otwartych ludzi. Być może zainspiruję innych do tego samego i będę wtedy jeszcze szczęśliwsza, bo będę zmieniać świat na lepszy!”
Możesz. Możesz też pozostać w kontakcie ze sobą, swoją intencją i nic nie robić. Bo jak już wiesz, dlaczego to takie dla ciebie ważne, to oceny innych przestają mieć znaczenie – wyjaśnia Katarzyna Raabe, coach i mentorka, właścicielka „Made in Empathy.”
Jeśli nie morsujesz, to mam nadzieję, że pytanie tytułowe i sam tekst skłonią Ciebie do refleksji. A może pomogą Tobie zrozumieć motywy, którymi kierują się morsujący? Empatię możesz ćwiczyć z domu, oglądając #empatycznakawa, którą prowadzą Agnieszka i Kasia.
Dla mnie morsowanie to potrzeba serca, którego uważnie słucham.
Dzięki temu żyję.