Wpadłam w popłoch, pierwszy raz od dawna, kiedy przeczytałam temat kolejnego tygodnia felietonów. Byłam pewna, że… nie będę miała o czym pisać! Kawa i miłość, z relacjami damsko-męskimi w tle, w moim życiu ostatni raz zdarzyły się… no, właśnie wtedy! I dało mi to mocno do myślenia. Pytania bez odpowiedzi mnożyły się jak grzyby po deszczu:
Kiedy ostatni raz byłam z mężczyzną na nie-biznesowej kawie? Jak na zawołanie, stanęła mi przed oczami sylwetka doświadczonego strażaka. Ale ta znajomość – choć gorąca i lepka jak smoła – na dłuższą metę była niczym czarna kawa – gorzka i skutkująca poparzeniem tej części ciała, którą pracuję,, czyli językiem. Jednak przyznaję, że umiejętność gaszenia porywów serca mężczyzna ów opanował do perfekcji, kłamiąc jak z nut, w żywe oczy, nawet wtedy, kiedy pod nos podsunęłam dowód jego kłamstwa. Takim towarzyszom do kawy – dziękuję! Gaście pragnienie gdzie indziej.
Szukam dalej…
Kawa i miłość? Pierwsze skojarzenie: kawa do łóżka. O! Nie powiem – dostawałam i było to bardzo przyjemne doświadczenie. Nie musieć zrywać się z łóżka skoro świt, tylko spać wyśmienicie, dopóki dwaj mężczyźni życia (On i pies – ma się rozumieć) nie podadzą pod nos świeżych bułek w kształcie serca i aromatycznej kawusi… mhmmm… jakże mi błogo, kiedy przypomnę sobie te zamierzchłe czasy, te pyszne chwile sprzed kilku lat. No tak, bo od wtedy do teraz, niestety przyciągałam rycerzy, z zakutym wiadomo czym :/ Jeden, zaprawiony w rywalizacji, taką kawę mi obiecywaaaaaał, ale cóż… wiecznie czasu znaleźć nie mógł. Było dużo ważniejszych rzeczy: praca, zawody, praca, problem w komunikacji z byłą, w efekcie czego dziecko zostało u niego dłużej niż przewidywał, praca, konieczność pognania na awarię, praca, wyjazdy w Polskę, urodziny chrzestnej, śmierć chrzestnego, wypadek na rowerze i nie pamiętam, co jeszcze. W końcu, kiedy przy okazji jesiennego szkolenia, poszliśmy na kawę, dowiedziałam się (na własnej skórze, rzecz jasna), jak bardzo można zlekceważyć drugiego człowieka. Wyrachowany był, bardzo. Wiedział dokładnie, jaką kawę lubię, a mimo to, nie wziął cukru, argumentując, że będę zdrowsza. Wszystko, co zrobił, czego nie zrobił i co powiedział podczas tamtego spotkania, miało mnie zaboleć. Jak na zawodach – trafił bez błędu w sam środek serca, krusząc je doszczętnie. Do dziś jestem pod wrażeniem – tego, ile wysiłku ludzie potrafią włożyć w przygotowanie naprawdę misternego planu i zadanie niespodziewanego dźgnięcia po rękojeść bagnetu, zamiast powiedzieć prawdę prosto w oczy. Takim towarzyszom do kawy – dziękuję! Ćwiczcie sztyletowanie gdzie indziej.
Szukam dalej…
Kawa i miłość. Czy chodziłam na kawę na randki? Nie pamiętam. Faza zapoznawania zazwyczaj odbywała się podczas spacerów. Długich, w klimatycznych miejscach. Rekord – 20 km ? Aj, miało się dużo chęci i czasu za młodu! Nad zalew, po wsi, na terenie różanego nadleśnictwa… brzegiem morza by się przydało… o kawa nad morzem! Gdyby kto zadbał o taką scenerię i podał aromatyczny napój przygotowany w kociołku wiszącym nad ogniskiem – tak, taką bym wypiła. Ze smakiem, wdzięcznością i miłością w oczach. Kawa i morze to idealne połączenie… lekkie, z nutą wakacyjnej rozpusty i niecodzienne. O chwila, chwila, chwila! Wyrosłaś już z przekonania, że coś magicznego zarezerwowane jest na czas tylko od wielkiego dzwonu! – pomyślałam.
I wtedy… Eureka! Codzienna kawa jest przejawem miłości – mojej własnej. To rytuał, który harmonizuje mój dzień. Rano smak kawowy pozwala bez stresu, w spokoju się rozbudzić – przejrzeć plan dnia, zaplanować pisanie, sprawdzić, co na świecie. Popołudniu zaś kawa połączona jest z rozkosznym zapadnięciem się w fotelu i lekturą ciekawej książki. Synonim zatopienia się w innym świecie i smaku. Odcięcia od rzeczywistości. Celebrowania.
Kawa to coś, z czego – w imię miłości – nie rezygnuję.
Właśnie sobie zaparzyłam, więc wybacz…